„Trash Story” to kołysanka dla epoki telewizji i pępkowe społeczeństwa katastrofy. Historię zaczyna opowiadać Mati, chłopak z małego miasteczka na Śląsku, który pragnie wyjść poza mówienie „ja” i rozsadzić dostępne mu formy snucia opowieści. Narrację przechwytują więc przedmioty, śmieci, postaci z kreskówek i filmowe konwencje. Toster opowiada o dojrzewaniu, brudna fałdka na pościeli o miłości, Krowa żegna się z Kurczakiem, paranoiczny detektyw prowadzi dochodzenie dotyczące konkursu na esej katyński dla podstawówek, a Walduś Kiepski fantazjuje o wielkim wybuchu. Logiką tej fikcji literackiej są nieustające zmiany perspektywy, a recykling, wywrotowy humor i kulturowe przechwycenia pracują na rzecz strategii czułościowych.
„W zapiskach Lejba Majzelsa figuruje pięćdziesięcioro dwoje dzieci. Najstarsze, Rachela Drążek, urodziło się w 1929 roku, najmłodsze, Regina Sznifer, jesienią 1942. Większości poszukiwali krewni, o niektórych Majzels dowiadywał się przypadkiem – od pracowników lokalnych komitetów, opiekunów innych dzieci, po drodze. Majzels nie znalazł żadnego śladu dziewięciorga z nich”. Druga wojna światowa dla Żydów była wydarzeniem niedającym się porównać z żadnym innym. Polityka Adolfa Hitlera zmierzała do ich całkowitej fizycznej likwidacji. Na terenie Polski – porównując stan sprzed 1939 roku – ocalała znikoma liczba Żydów. Były wśród nich dzieci. Dzieci, które przetrwały okupację ukryte w klasztorach czy domach prywatnych. Dzieci, które przez swoich opiekunów były wychowywane jako ochrzczeni Polacy. Była to jedyna szansa na przetrwanie. Jednak te dzieci były przecież Żydami. Często zdarzało się, że w Zagładzie straciły całą rodzinę. Ocalały tylko one. Co się z nimi działo po wojnie? Czy zostały u ludzi, którzy ich ukrywali? Czy dowiedziały się, kim tak naprawdę są? Czy dorastały jako Żydzi, czy jako Polacy? Czy były katolikami, czy wróciły do judaizmu? Jak bardzo skomplikowane okazały się ich losy. Na te i wiele innych pytań odpowiada niezwykle interesujący reportaż Anny Bikont pod tytułem „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie”. Autorka to znana reporterka, laureatka wielu nagród. Jej najnowsza książka naprawdę otwiera oczy. Często bowiem myślimy o drugiej wojnie światowej tylko do daty jej oficjalnego zakończenia. Jednak dla niektórych ludzi wojna trwała nadal. Żydzi, którzy przetrwali Zagładę, musieli stawić czoła całkowicie nowej rzeczywistości. Co dopiero mówić o żydowskich dzieciach. Anna Bikont wyrusza w swoim reportażu śladami Lejba Majzelsa. Był to niezwykły człowiek, pracownik Centralnego Komitetu Żydów w Polsce. Od maja 1947 do sierpnia 1948 roku odbył dwadzieścia osiem podróży po Polsce. Ich cel był jeden: odnaleźć pięćdziesięcioro dwoje dzieci, które przeżyły wojnę i znajdują się pod opieką Polaków. Tak naprawdę „Cena” nie mogłaby powstać właśnie bez Majzelsa. To jego dokładne zapiski i sprawozdania, w których drobiazgowo relacjonował swoje wyjazdy, umożliwiły autorce ruszenie po jego śladach. Lejb zapisywał wszystko. Jednak najbardziej szokująca w jego zapiskach jest cena. Okazuje się bowiem, że każde dziecko ma swoją cenę. Konkretną cenę, wyrażaną w pieniądzach lub nieruchomościach, za które naród żydowski może je wykupić. Autorka po siedemdziesięciu latach próbuje dotrzeć do tych dzieci, które zostały odnalezione. Stara się namówić odnalezione osoby do wspomnień, do tego, aby ponownie wróciły do przeszłości. Jedni czynią to chętnie. Inni nie chcą rozmawiać. Wszystkich łączy jedno: tak naprawdę ciągle żyją przeszłością. Czy bowiem można uciec od historii swojego życia? „Cena” otwiera czytelnikowi oczy na wiele spraw. Kto ukrywał żydowskie dzieci? Z jakich powodów to czynił? Czy tylko z litości, z przyzwoitości? Czy może kierowała nim chęć wzbogacenia się? W jaki sposób dzieci przetrwały wojnę? Co pamiętają z długich tygodni ukrywania się? Czy po wojnie ich opiekunowie byli skłonni oddać je Majzelsowi? Czy może uważali, że to oni mają teraz do nich pełne prawo? Dlaczego liczne organizacje żydowskie konkurowały między sobą zamiast współpracować? Wreszcie: jaki był dalszy los odnalezionych dzieci? Czy zostały w Polsce? Czy wyemigrowały? Jeśli tak, to dokąd? Jak w ich pamięci zapisali się ludzie, dzięki którym ocalili swoje życie? „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie” to bardzo dobry reportaż, chociaż dotykający bardzo trudnego tematu. Autorka stara się poznać i zrozumieć los żydowskich dzieci, które przetrwały wojnę. Stawia przy tym ważne pytania, które skłaniają do refleksji. Pokazuje, że po wojnie był czas równie niełatwy, jak sama wojna. Udowadnia, że żaden wybór nie był oczywisty.
Powieść jednej z najwybitniejszych współczesnych polskich pisarek, laureatki wielu nagród literackich. Zyta Rudzka w zachwycającej niekonwencjonalną formą powieści po raz kolejny śmiało eksperymentuje z językiem i urzeka oryginalnym, bezkompromisowym stylem. Historia małżeństwa fryzjerki męskiej i dżokeja. Wera i Karol przeżyli ze sobą całe życie. Od dostatku do biedy. Teraz Wera chodzi po starych miłościach, żeby załatwić mężowi buty do trumny. Trudno o dobre buty dla nieboszczyka. Rudzka w swoim charakterystycznym ostrym stylu oraz z poczuciem humoru przedstawia portret kobiety silnej i drapieżnej, która nigdy nie składa broni.
„Moja bohaterka straciła miłość, męża, pracę. Niewielki dorobek wyprzedała na bazarze. Ale Wera jest nie do zdarcia. Nie celebruje utraty. Nie chce być wdową ani ofiarą. Kocha, kogo chc, i żyje, jak chce, stąd jej siła. Spotykam ciągle takie kobiety – chciałam oddać im głos” – Zyta Rudzka.
„Ten się śmieje kto ma zęby” to najlepsza polska książka 2022 roku według Gazety Wyborczej i tygodnika „Polityka”, a także laureatka Poznańskiej Nagrody Literackiej im. Adama Mickiewicza i Nagrody Literackiej m. st. Warszawy.
„Rudzka jest w polskiej literaturze zjawiskiem wyjątkowym. Zdania w jej nowej powieści tną jak noże, narzucają rytm lektury tak, że z impetem wchodzimy w monolog wdowy po dżokeju. Rudzka w swojej powieści wywraca na nice to, co znamy, i zarządza swoje porządki w zdaniu”.
Justyna Sobolewska, „Polityka”
„Książka Rudzkiej pojawia się na szczycie podsumowań wrażeń tak wielu odbiorców literatury. Dostaliśmy w tym roku wiele dobrych opowieści zmyślonych i wziętych z życia, ale – gdy idzie o nasze podwórko – historia Wery przebiła wszystko. Nie mam pojęcia, czy pisarka dostanie, jak najbardziej zasłużenie!, najważniejsze nagrody w roku przyszłym, ale jedno jest pewne: Zyta Rudzka wygrała więcej, niż się zdaje. Odwagą, szwungiem, rozumieniem języka, nieoglądaniem się na innych”.
Michał Nogaś, „Książki. Magazyn do czytania”
„Lata praktyki” to poważna kategoria – jednocześnie: wszystkie lata praktyki i ostatnie lata praktyki, których owocami są wiersze oraz długo oczekiwana książka poetycka; praktyki, której wiersz może przyglądać się z poziomu meta (jak choćby w trzymającym w napięciu warsztatowym utworze o poszukiwaniach tytułu), ale przede wszystkim tej, która ma miejsce niejako w połowie drogi. To bowiem na dystansie półmetka – ani bliskiego jedynie detalom zdarzeń, osób i rzeczy, ani poddanemu władzy języka, który krzepnie i podlega abstrakcji – znajdują się zakątki żywej liryki, która interesuje Piotra Sommera. Ale skoro „lata”, czy to nie książka o czasie, różnych czasach? Zdecydowanie tak, ale także o tym, co ma do powiedzenia dwóipółletnia Lena, o młodzieńcu, którego można polubić tak jak poeta, o rwaniu morw, wychodzeniu na spacer z psem oraz wielu innych przygodach i powinnościach – przywołanych, nakreślonych, podsuniętych pod namysł, wykonanych z dbałością o wyobraźnię praktykujących czytelniczek i czytelników.
Bohaterka tej książki nie należy do siebie. Nie ma imienia, prawa do własnego ciała, jej zdanie się nie liczy. Mała dziewczynka zepchnięta na margines spraw dorosłych bywa wciąga w środek rodzinnego dramatu jako narzędzie szantażu czy rekwizyt w teatrze pozorów. Mimo to bohaterka-narratorka opowiada. Odzyskuje podmiotowość dzięki językowi i wyobraźni, które dają napęd doświadczeniu – głównie cierpienia i bólu, ale też przyjemności i zdumienia światem. Bo to jest powieść o zdumieniu światem.
Ponieważ morska stolica Polski nie była planem zrodzonym w głowie jednego politycznego geniusza (choćby samozwańczego, jak Mussolini) czy urbanisty-demiurga, lecz splotem planu i żywiołu, można ją odczytywać jako podświadomy, a przez to spontaniczny i niezakłamany wyraz wszelkiej dojrzałości i niedojrzałości systemu, w którym powstała”. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku kraj stanął przed wieloma problemami. Jednym z najbardziej palących była kwestia dostępu do morza, a raczej jego brak. Gdańsk został Wolnym Miastem z bardzo silnymi wpływami niemieckimi. Dlatego też II RP dramatycznie wręcz potrzebowała własnego portu nad Bałtykiem. Właśnie ta nagląca potrzeba leży u genezy powstania Gdyni. Gdynia – miasto z morza, miasto symbol, duma odrodzonej Polski. Wszyscy wiemy, że Gdynia powstała de facto od zera. Legenda „białego miasta” przetrwała do dziś. Właściwie można stwierdzić, że Gdynia jest najtrwalszym pomnikiem odzyskanej przez Polskę niepodległości. My także czujemy dumę z tego, że odrodzone państwo zdołało wybudować miasto z niczego, że oto powstała Gdynia. Czym jednak tak naprawdę była Gdynia? Czy to miasto bez skazy, ziemia obiecana i prawdziwy cud? Czy Gdynia była miastem idealnym? Czym była Gdynia dla jej budowniczych i mieszkańców, czym dla reszty Polski i dla władz? Na te i wiele innych pytań odpowiada bardzo ciekawa książka Grzegorza Piątka pod tytułem „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja. 1920–1939”. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa W.A.B. Autor jest znanym pisarzem, z wykształcenia architektem. Jego książka poświęcona odbudowie Warszawy została bardzo życzliwie przyjęta i znalazła się w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2021. Tym razem Piątek bierze na warsztat Gdynię – drugie po Warszawie miasto symbol, miasto, bez którego trudno wyobrazić sobie II RP. Jego książka to zajmujący reportaż, który pokazuje nam Gdynię ze wszystkich perspektyw. Jest to kolejna publikacja Piątka, którą po prostu dobrze się czyta. Według mnie autor podszedł do tematu możliwie obiektywnie. Nie gloryfikuje bezkrytycznie Gdyni, ale również nie oczernia miasta bez potrzeby. Stara się pokazać, że Gdynia miała jasne i ciemne strony. Być może po lekturze książki ktoś dojdzie do wniosku, że tak naprawdę było kilka Gdyń. Czy bowiem miasto najdroższych i luksusowych kamienic zamieszkanych przez bogatych mieszczan miało coś wspólnego z miastem baraków, dzielnic robotniczej nędzy? Czy Gdynia rzeczywiście dla każdego była ziemią obiecaną? Czy dla rzeszy jej robotników nie zmieniała się raczej w ziemię niewoli, gdzie pracowali oni od świtu do nocy za marny grosz? Recenzowana książka składa się z dwudziestu trzech rozdziałów. Grzegorz Piątek opisuje dzieje Gdyni od jej początków po dramat roku 1939. Przypomina, że wcale nie było pewne, iż Gdynia będzie właśnie w Gdyni. Kiedy jednak zapadła już decyzja o lokalizacji, wielu chciało miasto od razu kanonizować. Uczynić je niemal świętym, bez żadnych wad. Gdynia miała być wyśnionym miastem, miejscem idealnym, zaplanowanym, monumentalnym. Miała być Gdynia polskim marzeniem. Czy została marzeniem spełnionym? W jaki sposób kształtowała się architektura miasta? Dlaczego państwo postawiło na czele Gdyni superburmistrza? Jakimi problemami żyło miasto i czy ktoś w ogóle próbował je rozwiązywać? Czy decydenci zdawali sobie sprawę z robotniczej nędzy, z ogromnej ciasnoty, braku elementarnych wygód i skrajnie złych warunków pracy? Ci, którzy budowali „białe miasto”, sami żyli w brudzie, ciasnocie i ciemnościach. Czy mogli marzyć o mieszkaniach, które budowali? Grzegorz Piątek patrzy na miasto w szerszym kontekście. Zastanawia się, czym było dla władz w Warszawie. Szuka odpowiedzi na pytanie, czy Gdynia naprawdę jest największym pomnikiem II RP. „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja. 1920–1939” to książka, którą po prostu dobrze się czyta. Dowiadujemy się z niej wielu ciekawych faktów. Autor często prowokuje i zmusza do refleksji. Patrzy na Gdynię z wielu perspektyw i do tego samego zachęca czytelników.
Zimą samolot z południa dolatuje tu raz w tygodniu lub rzadziej. Latem tylko dwa statki dowożą zaopatrzenie na resztę roku. Kilkuset mieszkańców północnej Grenlandii żyje według zasad ustalonych przez naturę i przodków – wielkich łowców polujących na morsy i niedźwiedzie. Ilona Wiśniewska pojechała do Qaanaaq i Siorapaluk, najbardziej na północ wysuniętych osad Grenlandii. Nawiązanie relacji z Inughuitami, zwanych też polarnymi Inuitami, wymagało wyczucia i czasu. Usłyszała: „Nie spiesz się. Ugotuj coś. My też chcemy wiedzieć, kim jesteś”. Zaprosili ją do swojego życia. Uczestniczyła w polowaniach, była zapraszana do domów, przysłuchiwała się rozmowom, w których przeplatały się codzienność, katastrofa klimatyczna, historia i skomplikowane relacje z resztą świata. Tak powstał Migot, niezwykły inuicki wielogłos, który w ciemnościach nocy polarnej wybrzmiewa szczególnie przejmująco.