11. marca nasza szkoła już po raz siedemnasty stała się miejscem teatralnych spotkań. Chodząc po szkolnych korytarzach, można było zapomnieć, że na co dzień są one miejscem „niezwykle zwykłym”. Już od samych drzwi wejściowych, nasz wzrok przykuwały plakaty zapowiadające to, co przed nami. Z roku na rok pomysły na ich wykonanie są coraz ciekawsze. To jeden z tych elementów, który w konfrontacjach jest wielką niewiadomą. Podobnie jest ze spektaklami i ich tematyką, bo wbrew pozorom tytuł rzadko kiedy oddaje to, co dzieje się na scenie. Dla przykładu niewinnie brzmiący spektakl „A najważniejszy były ciastka” momentami wzbudzał strach wśród najmłodszej publiki, a sztuka „To jest dramat” paradoksalnie okazała się być komedią. Jednak w konfrontacjach jest coś, co się nigdy nie zmienia. Coś, czeg doświadczył każdy, kto choć raz miał okazję oglądać te teatralne zmagania. Mam oczywiście na myśli atmosferę, którą czuję się już od pierwszej chwili. Szczerze, odkąd mam przyjemność uczestniczenia w tej inicjatywie (a trwa to już kilka dobrych lat), za każdym razem czuję to samo- niesamowitą ciekawość, co tym razem powstało w głowie tych młodych ludzi. Nawet kiedy byłam mało świadomym widzem, który ledwo co nauczył się czytać, pisać i dodawać dwa do dwóch- odliczałam dni do kolejnej edycji konfrontacji. Uwielbiałam siedzieć pod sceną i patrzeć na to, co dzieje się na niej. Nie mam pojęcia z czego to wynikało, bo przecież jako dziecko, nie rozumiałam połowy spektakli. Ale to właśnie ta atmosfera jest tym, co łączy publiczność, aktorów, jurorów i organizatorów już od siedemnastu edycji. Od trzech lat wraz z klasą mam przyjemność uczestniczenia w konfrontacjach już nie tylko jako widz lecz również jako jeden z uczestników. Pierwszy rok nie był łatwy. Ciężko było nam przetrzeć teatralny szlak. To już nie było gimnazjum, w którym ktoś nam przydzielił rolę, dał scenariusz i powiedział, jak to zagrać. Po raz pierwszy byliśmy zdani w 100% na siebie. Od początku do końca byliśmy autorami naszej sztuki. Nie wiem, czy jest coś co może bardziej zintegrować lub poróżnić klasę. To prawdziwy test dojrzałości. W tym roku miałam okazję wcielić się w kolejną z ról- konferansjera. Z tej perspektywy widzi się jeszcze więcej. Niepewność organizatorów, czy aby na pewno wszystko już jest gotowe, nerwowe ruchy aktorów, którzy nie pokazali się jeszcze na scenie, błogi spokój tych, którzy byli już po wszystkim i bez stresu oglądali zmagania kolegów, wnikliwy wzrok jurorów i przeróżne reakcje publiczności.
Konfrontacje są jedną z tych rzeczy w szkolnym życiu, do których będzie wracało się z uśmiechem. W szczególności do tych prób, które tak bardzo nas integrowały i wzbudzały w nas takie poczucie klasowej świadomości. Te emocje przy rozdawaniu nagród nie ulatniają się godzinę po zakończeniu imprezy ale wrą w nas przez kolejne tygodnie. Są sztuki, które siedzą w mojej głowie już wiele lat i które z chęcią zobaczyłabym jeszcze raz.
Bo przecież, powtarzając za Grechutą, jakże ubogi byłby świat bez sztuki- źródła wzruszeń?
Koniec i bomba. Kto nie był, ten trąba ?
Natalia Wojczyszyn